Artykuł
został opublikowany w "Helskiej Blizie"
nr
5/6 (193/194) z dnia 11.03.2005r.
|
CO
"NAS" ŁĄCZY I DZIELI
Mało kto ma czas lub nawyk czytania materiałów źródłowych i chętniej
polega na informacji zasłyszanej. Postanowiliśmy jednak napisać
ten tekst w nadziei, że ktoś go przeczyta i zastanowi się nad
sytuacją, jaka zaistniała wobec dotychczasowej działalności i
zamierzeń inwestycyjnych Stacji Morskiej, które uzyskały
przychylność miasta, powiatu i województwa.
Szukając źródeł antagonizmu pamięć przywołuje parę
faktów.
Zaczęło
się to dość dawno - 25 lat temu ... Gdy w 1980 roku na kominach
naszej placówki (dzierżawionych obiektów byłej wędzarni PPiUR
"KOGA") pojawiły się hasła "Chcesz mieć wrzody
wejdź do wody" i "Żądamy ochrony Zatoki Puckiej"
jakiś rybak krzyczał na studentów, że marnują farbę na
bzdurne hasła zamiast wymalować jakieś pomieszczenie. Nieco
wcześniej, bo już na przełomie lat 70/80, głośno zaczęliśmy
mówić o degradacji zasobów Zatoki Puckiej - o
zanieczyszczeniach jej wód, o przełowieniu niektórych gatunków
ryb, o chorobach węgorzy. W 1981 roku zorganizowaliśmy największą
(do tej pory) w Polsce demonstrację i marsz protestacyjny (z
Gdyni do Sopotu) w obronie czystości morza. Wiele ówczesnych
haseł na trwałe zapadło w pamięć obserwatorów marszu.
"Chcesz mieć wrzody wejdź do wody" do dziś słyszę
na plażach. A były jeszcze: "Nie brudzić okna na świat",
"Żadne hasło nie pomoże, gdy Warszawa leje w morze"
itd. Wydawało się, że działamy w interesie wszystkich, którzy
czerpią korzyści z walorów przyrodniczych tego akwenu. Okazało
się rychło, że część rybaków zezłościła się, bo przez
nas nie mogli sprzedawać złowionych węgorzy, a inni zachwalali
wczasowiczom czystość plaż wbrew danym SANEPIDU. Upublicznienie
prawdy o stanie środowiska i jego elementach zagroziło pewnej części
prowadzonych nad morzem interesów. Przy okazji wyhodowaliśmy
sobie pierwszych wrogów. Ale od tego momentu problemy ekologiczne
Zatoki Puckiej zaczęto traktować bardziej poważnie i trudno było
w tej sprawie milczeć. Chociaż, jak to w Polsce bywało i bywa,
wielu uważa, że lepiej nic nie gadać ... jakoś to będzie. A
jest tak, że beneficjantami czystej wody jesteśmy dziś wszyscy.
Co oczywiście nie znaczy, że ekosystem zatoki jest już zdrowy.
Cztery
lata później znaleźli się przeciwnicy przejęcia na własność
przez Uniwersytet Gdański byłej wędzarni PPiUR "KOGA"
mimo, że brakowało już ryb do wędzenia, nie było ludzi do
pracy, a sam obiekt groził zawaleniem. Gdy go wyremontowaliśmy,
jakaś społeczna inspekcja związku, który rósł właśnie w siłę,
dokonała kontroli świeżo wyremontowanych pomieszczeń Stacji,
zarzucając nam estetykę i luksus. Na pytanie na czym on polega,
odpowiedzieli: "Bardzo tu czysto!" Jednocześnie
Naczelnik Miasta zażądał od uczelni połowy wyremontowanego za
pieniądze Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego obiektu na
mieszkania dla helan. I "podpuszczeni" ludzie
przychodzili do Stacji oglądać obiecane im kwatery. Paru
kolejnych rozczarowanych Stacją zapewne w tym czasie przybyło.
Potem,
dla tych samych lub podobnych ludzi, powstał kolejny dylemat -
budować na Bulwarze Nadmorskim hotel czy fokarium? Mało kto z
nich wierzył w istnienie bałtyckich fok, a w pozyskanie funduszy
inwestycyjnych - nieliczni. Na szczęście wybrano nową Radę
Miejską i to ona zdecydowała, że Stacja Morska powinna mieć możliwości
realizowania swoich zamierzeń rozbudowy. Dziś widać, że żaden
hotel nie byłby w stanie dać miastu takiej popularności jak
fokarium. 400 tysięcy odwiedzających to miejsce rocznie - to
przemawia do wyobraźni. Aczkolwiek są tacy, którym i to
przeszkadza.
Następnie
znaleźli się przeciwnicy budowania przy Stacji Morskiej
publicznego akwarium i eksperymentalnej wylęgarni ryb morskich. I
nie otrzymaliśmy dla naszych potrzeb niezbędnego gruntu - bo jak
powiedział pewien rybak, zajmujemy się nie tymi rybami, co
trzeba. No cóż, tak jak patrząc na las nie można w nim przecież
widzieć tylko desek, tak patrząc na morze nie należy dostrzegać
w nim wyłącznie "zasobów filetów". Upowszechnianie
tego poglądu przysparza nam zapewne kolejnych wrogów choć to
nasza misja i współczesny fundament zrównoważonego korzystania
z zasobów mórz.
Dzisiaj mamy kłopot z projektem "Błękitna Wioska" W
czyje teraz interesy ten projekt uderza? Komu zależy na tym aby:
- w Helu było mniej atrakcyjnie i oryginalnie?
- ta część miasta, gdzie Błękitną Wioskę zaplanowano zyskała
pro-rozwojowa turystycznie inwestycję?
- ludzie i miasto nie zarobili na tym?
- nie było nowych miejsc pracy?
- wiedza o morzu nie była przekazywana turystom z głębi kraju?
- nie uczono tu o przyrodzie morza, jej ochronie i funkcjonowaniu
morskiego ekosystemu?
- nie upowszechniano idei zrównoważonych sposobów
eksploatowania zasobów morza?
- nie podejmowano aktywnej ochrony morskich ssaków, ryb,
siedlisk?
- nie było "morświnarium"- ośrodka dla prowadzenia
badań biologii i zachowania tych zwierząt w stosunku do
niebezpiecznych dla nich czynników antropogenicznych?
- młodzież z różnych krajów i środowisk mogła tu przyjeżdżać
na obozy integracyjne i edukacyjne?
- nie zrekultywowano potwornie zniszczonego terenu?
- nie było lepszego zaplecza dla przystani rybołówstwa plażowego,
a zawód ten poszedł w niepamięć?
- nie było wydmowego parku i atrakcyjnego traktu spacerowego?
- nie było miejsc noclegowych dla tych uczniów szkół i studentów,
których nie stać na drogie kwatery?
- turyści byli w Helu wyłącznie w lecie?
Historia lubi się powtarzać. Stacja Morska zyskała nowych
recenzentów swojej działalności. Cechuje ich parę istotnych
zachowań:
-
współcześni adwersarze są gotowi do konfabulacji i fałszerstw
materiałów dla zdyskredytowania potencjalnych polemistów lub
projektu, bo wiarygodnych argumentów nie posiadają
- nie mają dość cierpliwości, aby przeczytać materiały źródłowe
i uczynić wysiłek wyciągając z tego obiektywne wnioski
- unikają konsultacji na dany temat u źródeł, pozostawiając
wyrażenie swojego subiektywnego, często irracjonalnego
stanowiska na forum publicznym
- do ich wystąpień dochodzi post factum, bo ich większość
woli pozostawać anonimowymi i głosić swoje poglądy wyłącznie
w swoim hermetycznym środowisku.
I
tak, jak to często u nas bywa, mimo, że głoszone przez
przeciwników Błękitnej Wioski "fakty" nie zgadzają
się z rzeczywistością, a wiarygodnych dokumentów nie ma, będzie
trzeba podjąć decyzję. Jak? Demokratycznie. Większość przegłosowuje
mniejszość. Gorzej potem z taką większością coś konkretnego
zrobić. Cytując klasyka: "A może byśmy tak co zaorali? -
A co? - A pole. - Eee tam, nie warto." I to jest ta polska koślawość
najbardziej sprawiedliwego z ustrojów - demokracji.
W
sytuacji jaką mamy, zbyt łatwego wyjaśnienia dostarcza
przekonanie, że w takich okolicznościach kieruje ludźmi
irracjonalna zawiść. Tu jednak coś podpowiada, iż należy
dopatrywać się naruszenia czyichś indywidualnych lub grupowych
interesów. Bo trudno dziś przeciwnikom Stacji Morskiej zaprzeczyć,
iż rozwój tej akademickiej placówki w Helu nie zaszkodził
naszemu miastu. Wręcz przeciwnie, wśród nielicznych innych,
nowocześnie prosperujących firm, sprzyjał krajowej i międzynarodowej
promocji tego miejsca w sposób niezaprzeczalny. Może
niepotrzebnie? Teraz sama placówka oraz projekty jej rozwoju stały
się łatwym kąskiem dla swoistego szantażu. Otóż grupa
(grupa!) rybaków, przeżywając widmo ekonomicznego kryzysu
swojej działalności, bezradna w walce o swoje prawa znalazła
(może nieświadomie) w Stacji Morskiej zakładnika. Ów zakładnik
ma zaletę specjalną - to "dwa w jednym". To wróg i
narzędzie dla liderów awantury. Przypisując mu winę za swoje
niepowodzenia, starają się jednocześnie instrumentalnie
wykorzystać atuty rozwojowe placówki (projekt Błękitna Wioska)
do wygrania swoich zawodowych spraw. Ryzyko ich gry jest duże. Jeśli
zamierzenia Stacji Morskiej, blokowane przez spreparowane i wymyślone
argumenty (zamknięcie dla rybołówstwa i żeglugi Zatoki Puckiej
!!!) nie osiągną zaprojektowanego celu i Błękitna Wioska nie
powstanie, to brak spodziewanych zysków przede wszystkim dotknie
mieszkańców miasta i regionu. Stracimy wszyscy. Rybacy też.
Krzysztof
Skóra, Iwona Kuklik
|
|