Zdrowy
jak łosoś z ... !
Trwa ostra walka o rynek zbytu na
ryby. Jeśli można wykazać, że produkt konkurencji jest gorszy to się
to robi. Ostatnio jej przejawem stały się dyskusje na temat
zanieczyszczeń bałtyckiej ichtiofauny. W tym kontekście warto wiedzieć,
że niedługo i nasze ryby będą szczegółowo badane przez innych. Jeśli
okaże się, że nie są dostatecznie zdrowe lub ich łowienie odbywa się
w sposób niezgodny z prawem nie dostaną stosownego certyfikatu, a ich
zbyt będzie bardzo utrudniony, może nawet niemożliwy. Warto o tym pamiętać,
że wiele naszych nadmorskich wsi i miasteczek żyje z połowów i przetwórstwa
ryb. Miejmy nadzieję, że tak pozostanie.
Chcąc wprowadzić czytelników w tą
problematykę postanowiliśmy przetłumaczyć i opublikować znamienny dla
sprawy artykuł opublikowany w periodyku EUROFISH
(01/2004). Jego autor stara
się zmierzyć z tematem pokazując racje stron. Ocenę pozostawiamy
czytelnikom.
Krzysztof
E. Skóra
Wzburzenie
po publikacji amerykańskich badaczy
Czy łosoś hodowlany powoduje
raka?
Siedmiu uczonych z USA i Kanady zbadało, ile
chloroorganicznych substancji rakotwórczych znajduje się w mięsie łososi
hodowlanych i żyjących na wolności (dzikich). Wyniki skłoniły ich do
ogłoszenia apelu o ograniczenie spożycia łososia hodowlanego. Dorośli
konsumenci powinni spożywać łososia najwyżej raz na dwa miesiące.
Panikarstwo czy poważne ostrzeżenie? Branża jest równie poruszona i
niepewna jak konsumenci. Eurofish przedstawia
treść publikacji oraz okoliczności jej powstania.
Niemal
zawsze pod koniec roku hiobowe wieści z branży rybnej goszczą na czołówkach
gazet. A to zepsuty wędzony łosoś, a to toksyczne krewetki... Naukowcy
badający produkty i środki masowego przekazu doskonale wiedzą, kiedy
ich doniesienia będą miały największy oddźwięk. Co prawda w tym roku
trochę się spóźnili, ale za to informacje były wyjątkowo niepokojące.
Na początku stycznia Science opublikował
wyniki badań przeprowadzonych przez zespół uczonych z USA i Kanady (Ronald
A. Hites et al, Global Assessment of
Organic Contaminants in Farmed Salmon [Ogólna ocena skażeń organicznych
w mięsie łososia hodowlanego], Science 303:226-229, 2004). Zbadano
stężenia 14 związków chloroorganicznych w łososiu hodowlanym i
dzikim. Każdy z tych związków uważany jest za rakotwórczy. Wyniki
badań są dosłownie rujnujące dla hodowców łososia, gdyż wszystkie
badane substancje występowały w większych ilościach w łososiu
hodowlanym – a szczególnie pochodzącym z hodowli europejskich – niż
w łososiu dzikim. Oto wnioski postawione przez badaczy: konsumenci
powinni znacznie ograniczyć spożycie łososia hodowlanego. Jeżeli nie
chcemy dodatkowo zwiększać ryzyka zachorowania na raka, powinniśmy
ograniczyć spożycie do maksymalnie jednej porcji łososia hodowlanego na
dwa miesiące.
Była to, rzecz jasna, prawdziwa bomba. Tym
bardziej, że badań nie przeprowadzili przeciwnicy hodowli ryb, ale znani
uczeni. „Zawsze to mówiliśmy” – powtarzają przeciwnicy hodowli,
zadowoleni, że ich zarzuty wreszcie się potwierdziły. Wśród hodowców
łososia zapanowały przeciwne nastroje: obawy i niepokój stały się
codziennością, nadzwyczajne zebrania następują jedno po drugim. Nie można
uznać za przesadne obaw, że rynek, już poważnie nadwerężony, może
się ostatecznie załamać pod wpływem negatywnych doniesień.
Trudno sobie wyobrazić wiadomości bardziej zniechęcające klientów.
Jeżeli ktoś unika wołowiny z powodu BSE, to z łatwością pozbędzie
się z diety i łososia. Hodowcy łososia głowią się tymczasem, jak można
wyjaśnić wyniki badań. Czy pomiary były błędne? A może studium ma
promować amerykańskiego dzikiego łososia, ponieważ jego ceny spadają?
Według oświadczenia Alaska Seafood Marketing Institute, za badaniami nie
stoją tamtejsi dostawcy łososia. Ich także zdziwiły wyniki badań.
Poza tym zlecanie takich badań nie miałoby sensu, gdyż magazyny są
puste, a do kolejnego sezonu jeszcze daleko.
Na razie europejscy hodowcy łososia, przetwórnie,
ich stowarzyszenia i organizacje śpieszą z zapewnieniami o bezpieczeństwie
oferowanych produktów. Niemiecki Ośrodek Informacyjny Rybołówstwa (FIZ)
w oświadczeniu prasowym z 9 stycznia sugeruje, że być może badacze
pomylili jednostki w obliczeniach. Może zamiast jednostki ppt (parts per
trillion – cząstki na bilion) omyłkowo użyli ppb (parts per billion
– cząstki na miliard)? Rzadko się zdarza, by badania naukowe spowodowały
takie poruszenie w branży i doprowadziły do tak silnej polaryzacji
postaw.
Łosoś
hodowlany skażony bardziej niż dziki
Oto krótkie podsumowanie studium: Zbadano stężenia
14 rakotwórczych substancji chloroorganicznych, w tym tak osławionych
jak dioksyny, polichlorobifenyl (PCB), lindan, DDT i toksafen. Próbki
obejmowały zarówno łososia hodowlanego, jak i dzikiego. Łosoś
hodowlany pochodził z ośmiu największych rejonów hodowli na świecie.
Kupiono także filety z łososia hodowlanego w supermarketach w 16 dużych
miastach europejskich i północnoamerykańskich. Porównano je z pięcioma
gatunkami dzikiego łososia (czawycza, nerka, kiżucza, keta, gorbusza) z
trzech regionów północnego Pacyfiku. Łącznie zbadano ponad 700 ryb.
Uważa się, że głównym źródłem skażenia szkodliwymi substancjami
jest karma, zatem badacze uzyskali dodatkowo 13 próbek karmy z Europy i
obu Ameryk. Pochodziła ona od dwóch wielkich przedsiębiorstw, które
łącznie obsługują 80% rynku światowego. W analizach zastosowano
spektrometrię masową wysokiej rozdzielczości.
Badania ujawniły, że stężenie wszystkich 14
testowanych substancji jest wyższe w łososiu hodowlanym niż w łososiu
dzikim. Przy tym południowoamerykański łosoś hodowlany nie uzyskał
tak fatalnych wyników jak europejski. Badacze stwierdzili najwyższe stężenia
szkodliwych substancji w łososiu z hodowli w Szkocji i na Wyspach
Owczych. Łosoś dziki uzyskał lepsze wyniki od łososia hodowlanego w
przypadku wszystkich badanych substancji. Nawet najbardziej skażony dziki
łosoś był lepszy niż najmniej skażony łosoś hodowlany.
Według badaczy, głównym źródłem skażeń jest
karma, szczególnie gdy zawiera mączkę i tłuszcz rybny z tłustych
gatunków ryb pełnomorskich, złowionych w akwenach dotkniętych silnym
oddziaływaniem przemysłu. Stężenia badanych substancji w karmie były
niemal tak wysokie jak w mięsie łososia hodowlanego, a w niektórych
przypadkach większe. Zaobserwowano, że karma w Europie jest z reguły
silniej skażona niż w Ameryce Północnej i Południowej. Badacze wyjaśniają
to różnym stopniem uprzemysłowienia w tych regionach.
Nigdy nie przekroczono
wartości dopuszczalnych
Na podstawie ustalonych stężeń substancji
toksycznych autorzy studium obliczyli dla dzikiego i hodowlanego łososia
wielkość spożycia, która nie powoduje wzrostu ryzyka zachorowania na
raka. Zalecane wielkości są silnie zróżnicowane i zależne od
pochodzenia łososia. Można na przykład zjeść miesięcznie osiem
porcji kety z wysp Kodiak, ale nie więcej niż jedną porcję
chilijskiego łososia hodowlanego (założona waga porcji to ok. 227 gramów).
Dorośli powinni spożywać najwyżej jedną porcję norweskiego łososia
hodowlanego na dwa miesiące i najwyżej jedną porcję łososia
hodowlanego ze Szkocji lub Wysp Owczych na cztery-pięć miesięcy.
Właśnie te obliczenia wywołały ogromne
poruszenie i wzburzenie. Stwierdzone stężenia substancji toksycznych w
mięsie łososia – same w sobie – nie stanowią wielkiego zaskoczenia.
To prawda, że dopuszczalne stężenia maksymalne nie są ustalone dla
wszystkich badanych substancji. Niemniej w przypadku substancji, dla których
takie stężenia są określone, dopuszczalnych wartości nie
przekroczono. Nawet zawartość dioksyn w łososiu hodowlanym ze Szkocji i
Wysp Owczych jest mniejsza niż dopuszczalna granica przyjęta w UE: 4
pikogramy TEQ/g. We wszystkich próbkach zawartość PCB wynosiła mniej
niż 5% wartości granicznej ustalonej przez amerykańską Food and Drug
Administration. Tym niemniej uderza, że artykuł w wielu przypadkach
podaje nieco wyższe stężenia niż władze europejskie. Na przykład
Norwegowie wskazują w oświadczeniu prasowym, że ich łosoś jest stale
kontrolowany przez NIFES (Krajowy Instytut Żywienia i Badań Morskich),
który podaje średnie stężenia dioksyn na poziomie 0,58 pg WHO-TEQ/g
(wahania od 0,25 do 1,19). Wartość ta z grubsza odpowiada wynikom
aktualnych badań prowadzonych w Federalnym Ośrodku Badawczym Rybołówstwa
z Hamburga, według którego łosoś spożywany w Niemczech zawiera średnio
zaledwie 0,4 pg TEQ/g. Francuski Institute Filiere Francaise (Poissons et
Coquillages) twierdzi, że stężenia stwierdzone w trakcie ponad 200
analiz prowadzonych w ostatnich dwóch latach mieściły się w podobnych
granicach.
Próbki miały już dwa
lata
Jak można wyjaśnić fakt, że autorzy badań
stwierdzili stężenie dioksyn w norweskim łososiu hodowlanym na poziomie
ok. 2,5 pg TEQ/g – co
prawda mniej niż dopuszczają przepisy WHO i UE, ale cztery razy więcej
niż podają Norwegowie. Może źle przygotowano przyrządy pomiarowe, a
może to zwykła fuszerka? W zasadzie można założyć, że europejskie
laboratoria i władze są rzetelne – a przy tym prowadzą regularne
badania, podczas gdy studium amerykańskie to tylko wyrywkowa kontrola.
Ponadto za wiarygodnością danych europejskich przemawia fakt, że wiele
instytucji w różnych krajach uzyskało niezależnie podobne wyniki,
natomiast wnioski przedstawione w amerykańskiej publikacji oparto na
jednej serii pomiarów. Przyczyną
różnic mogła być sama próbka. Łososia badanego przez Amerykanów
kupiono dwa lata temu, w czasie gorącej światowej debaty o dioksynach.
Stwierdzono je w paszy dla bydła w Belgii, co doprowadziło do ostrej
dyskusji, która miała także wpływ na hodowlę łososia. Niektórzy
producenci norwescy zdążyli od tamtego czasu zastąpić mączkę rybną
z odłowów atlantyckich surowcem z Chile i Peru. Spowodowało to
ograniczenie zawartości dioksyn w mięsie łososia hodowlanego. Skoro
badacze użyli próbek sprzed dwóch lat, to jest zrozumiałe, że
uzyskane przez nich wyniki różnią się od bieżących danych
prezentowanych przez instytucje europejskie.
Krytyczne
uwagi także w USA
Można się było spodziewać, że publikacja
spowoduje ogromne poruszenie w Europie: dostawy z kontynentu, na którym
zapoczątkowano hodowlę łososia, traciły powodzenie. Ale także w
samych Stanach Zjednoczonych artykuł wywołał niemałe wzburzenie.
National Marine Fisheries Service (NOAA Fisheries) poddał krytyce
niedostatki metodologiczne publikacji. Dla przykładu, zbadano cztery razy
więcej łososia hodowlanego niż łososia dzikiego. Taki nierównomierny
rozkład próbek nie jest może fundamentalnym uchybieniem, ale utrudnia
porównanie. Poza tym większość badanych łososi dzikich stanowiły
gorbusza, keta i nerka, które żywią się głównie planktonem zawierającym
niewielką ilość szkodliwych substancji, natomiast łosoś atlantycki
zjada głównie ryby, tj. pokarm na wyższym poziomie troficznym. Zatem można
było się spodziewać, że Salmo
salar będzie wykazywał wyższy poziom skażeń. Jeszcze istotniejsze
są różnice zawartości tłuszczu w łososiu hodowlanym i dzikim – mogą
one jeszcze silniej wpływać na wyniki badań. Względnie tłusty Salmo
salar nie może być porównywany bezpośrednio z gorbuszą, ketą i
nerką, które charakteryzują się wyjątkowo niską zawartością tłuszczu.
Gdyby porównać tylko dziką czawyczę z łososiem atlantyckim z farm północno-
i południowoamerykańskich (ryby o mniej więcej podobnej zawartości tłuszczu),
to ocena ryzyka i zalecenia dotyczące spożycia byłyby podobne.
Szczególnie ostrej krytyce poddano metodę obliczeń
użytą przez autorów amerykańskiej publikacji do określenia zalecanego
spożycia. Metoda ta budzi poważne wątpliwości w świecie nauki, a na
pewno nie opracowano jej na potrzeby komercyjnej produkcji rybnej. Amerykańska
Agencja Ochrony Środowiska (EPA) opracowała niegdyś tę metodę, by dokładniej
oszacować, ile złowionych ryb mogą zjeść wędkarze, którzy łowią
regularnie na zanieczyszczonych wodach śródlądowych. Produkcja
komercyjna powinna być natomiast oceniana według kryteriów ustalonych
przez Food and Drug Administration. Zastosowanie norm EPA do oceny ogólnego
zagrożenia zdrowia spowodowanego pożywieniem jest niedopuszczalne. Tym
bardziej, że metoda opiera się na licznych założeniach i
niedowiedzionych twierdzeniach. Dla przykładu, wychodzi ona z
arbitralnego założenia, że ryzyko raka może być niejako
„przechowywane” w organizmie i może kumulować się w ciągu życia.
Mówiąc ściśle, obliczone ryzyko dotyczy wyłącznie osób, które
regularnie przez 70 lat spożywały skażone artykuły. Czynniki
indywidualne, takie jak wiek, wzrost i płeć pominięto, podobnie jak
czynniki uboczne (np. palenie) lub przynależność do grupy szczególnego
ryzyka.
FDA:
w żadnym razie nie ograniczać spożycia łososia
Charles R. Santerre z Purdue
University, choć
odrzuca metodę EPA, obliczył na podstawie skażenia PCB podanego w
publikacji, jakie mogą być skutki regularnego spożywania ok. 0,25 kg łososia
tygodniowo w grupie najwyższego ryzyka
(kobiety w ciąży, dzieci, karmiące matki). Po 70 latach ryzyko
zachorowania na raka wskutek spożywania łososia wzrosłoby sto tysięcy
razy, czyli o 0,0001%! Dla porównania, ryzyko śmierci spowodowanej
chorobą wieńcową wywołaną całkowitym „odstawieniem” łososia
wynosi 30%!
Nie więc dziwnego, że zalecenia autorów
publikacji, aby radykalnie ograniczyć spożycie łososia, wzbudziły poważne
zastrzeżenia szczególnie w Stanach Zjednoczonych. W kraju tym ponad 40%
ludności cierpi na nadwagę, ogromna liczba Amerykanów odżywia się
bardzo niezdrowo. Co roku 250.000 osób umiera na choroby układu krążenia,
które stanowią najczęstszą przyczynę śmierci w USA. Dwa kawałki łososia
tygodniowo mogą sprowadzić ryzyko zachorowania na miażdżycę
praktycznie do zera. Natychmiast po wydrukowaniu artykułu FDA oświadczyła,
że podane wartości są zbyt niskie, by budzić poważniejsze
zaniepokojenie. Wezwała Amerykanów, by pod żadnym pozorem nie
rezygnowali z jedzenia łososia. Korzyści zdrowotne ze spożywania tych
ryb udowodniono ponad wszelką wątpliwość w ponad 5.000 pracach
naukowych. Krajowy Instytut Onkologiczny, Krajowa Akademia Nauk, Amerykańska
Rada Nauki i Zdrowia, Amerykańskie Stowarzyszenie Kardiologiczne, WHO i
inne organizacje wydały podobne oświadczenia. Łosoś był i jest
zdrowym, wartościowym pożywieniem. Eric Rimm, znany specjalista w
dziedzinie żywności, dietetyki i chorób przewlekłych z Harvard
University, obawia się, że publikacja może wywołać niepotrzebne obawy
w społeczeństwie. Szkody
spowodowane wykluczeniem łososia z diety byłyby wielokrotnie większe niż
domniemane –
na razie niedowiedzione – zagrożenia. Nie ma dotąd na świecie
ani jednego potwierdzonego przypadku zachorowania na raka z powodu spożywania
łososia.
Zignorowane wątpliwości
Dostawcy dzikiego łososia także nie mają powodów
do zadowolenia, chociaż wypadają w artykule z Science
lepiej niż dostawcy łososia hodowlanego. Doświadczenie uczy, że
ostatecznie stracą obie grupy. Nie ulega wątpliwości, że z dnia na
dzień przyswajamy coraz więcej różnych substancji, których działania
nie znamy lub nie jesteśmy pewni. Jemy, pijemy, wdychamy, wcieramy. Niektóre
gromadzą się w organizmie, inne są usuwane lub ulegają rozkładowi w
cyklu przemiany materii. Indywidualna wrażliwość na te substancje jest
zależna od wielu czynników: płci, dojrzałości, wieku, stanu zdrowia.
Substancje toksyczne opisane w publikacji to zaledwie kilkanaście spośród
400 szkodliwych substancji występujących w organizmie. Niektóre, np.
dioksyny czy PCB, powstały wskutek działalności człowieka, można
rzec: naszej obecności na Ziemi. To prawda, że przepisy o wartościach
dopuszczalnych, często ustalanych dość dowolnie, nie gwarantują
stuprocentowego bezpieczeństwa. Aby całkowicie wyeliminować szkodliwe
substancje ze środowiska, musielibyśmy radykalnie ograniczyć potrzeby i
zmienić styl życia. A pewnie niewielu byłoby na to gotowych. Po co
zatem wybierać na chybił-trafił pojedynczy produkt i publicznie go piętnować?
Badania
były wspierane finansowo przez Pew Charitable Trust założony przez
rodzinę Pew, nafciarzy-milionerów
(www.pewtrust.org). Nikt obecnie nie wie, jakie skutki będzie miało
opublikowanie wyników. Dwa można już jednak przewidzieć: nadszarpnięcie
opinii dostawców łososia i straty gospodarcze trudne obecnie do
oszacowania. Mało kto zwraca uwagę, jak wątpliwe, niepewne i
kontrowersyjne są niektóre z wniosków przedstawionych przez autorów.
Prasa codzienna i telewizyjne programy informacyjne nie wspominają o fali
oburzenia w środowisku naukowym i wśród dostawców łososia. Trzeba
poważnej dyskusji, a pozostaje tylko niepewność i obawy konsumentów.
Niektórzy już uwierzyli, że łosoś hodowlany jest przyczyną raka.
Jedno z rozwiązań wskazanych w artykule już
wprowadzono w UE: oznacza się wyraźnie łososie pochodzące z hodowli, a
także wskazuje się jednoznacznie kraj pochodzenia. Także w produkcji
karmy dla łososi, głównego źródła dioksyn, PCB i innych substancji
toksycznych, wprowadzono środki zaradcze: mączkę i tłuszcz rybny zastąpiono
niemal w 60% surowcem roślinnym. Występują tu jednak również
ograniczenia: zawartości kwasu tłuszczowego omega 3 w karmie nie można
w nieskończoność zmniejszać, jeżeli mamy wyhodować zdrowego łososia.
Dlatego w USA prowadzi się badania nad uzyskaniem roślin zmodyfikowanych
genetycznie, które będą zawierały więcej tego kwasu tłuszczowego.
Efekty badań przypuszczalnie wkrótce zobaczymy w praktyce. Oznacza to,
że hodowcy łososia otrzymają mniej skażoną karmę... choć zawsze mogą
na nich spaść inne, poważniejsze kłopoty.
Autor: MK
Tłumaczenie: Andrzej Zegler
Młody
łosoś, którym zarybia się polskie wody Bałtyku.
Czy będzie zdrowy ?
Foto: Krzysztof E. Skóra
|