Artykuł
pochodzi z miesięcznika "Dzikie Życie" nr 2(152)/2007
|
Złoty
brzeg
Jan Marcin Węsławski, Krzysztof Skóra
Nic tak nie
denerwuje badacza-empiryka, jak społeczna ignorancja dla naukowych
faktów. Dlatego pozwalamy sobie na niemałą dozę emocjonalnego
opisu sytuacji, która zaczyna być kosztowna i groźna dla jakości
ludzkiego życia.
Piaszczyste
plaże morskie są tą częścią morskiego ekosystemu, która znana
jest chyba każdemu z osobistego d oświadczenia. Na naszym
kontynencie 75% letniej turystyki koncentruje się na obszarach
nadmorskich, a wśród skalistych wybrzeży najbardziej oblegane
są nawet najmniejsze łachy piasku pomiędzy skałami. W Polsce,
posiadającej ponad 500 km linii brzegu morskiego, i jedne z najpiękniejszych
w Europie plaż, orientacyjna liczba turystów korzystających z ich
piasku wynosi ponad 8 milionów rocznie. Stojąc na brzegu w Łebie i
widząc z lewej i prawej strony ginący na horyzoncie biały kwarcowy
pas plaż, trudno zdać sobie sprawę z tego, że ta piaszczysta
tasiemka zwieńczająca na północy ląd naszego kraju, zajmuje
zaledwie około 20 km kw. powierzchni. To mniej niż obszar średniego
parku narodowego.
Brzeg Półwyspu
Helskiego od strony Zatoki Puckiej. Foto: Dariusz Bógdał.
Polski, bałtycki
brzeg, strefa styku wody i lądu, to nie tylko piasek. To życiodajny
ekoton. Ma tyle samo lat, co ekosystem lądu i morza. Był zawsze. Gdy
jest niszczony, niektóre z żyjących tu gatunków nie są w stanie
przenieść się ani na stały ląd, ani pod czy na wodę. Matka
ewolucja przypisała im ten adres życia, dając w posagu stosowne
biologiczne i ekologiczne przystosowania.
Brzeg
polskiego morza zbudowany jest z luźnych materiałów polodowcowych -
gliny, piaski i niewiele kamieni. Nie mamy na brzegu żadnych skał.
Od kilku tysięcy lat nasz brzeg względnie obniża się - jest
to konsekwencja ustąpienia lodowca i podnoszenia się brzegów Północnego
Bałtyku. Poziom morza w Bałtyku zmieniał się w historii
wielokrotnie, teraz obserwuje się powolne jego podnoszenie -
ostrożne prognozy mówią o 30 cm na najbliższe 50-100 lat. Linia
brzegowa kształtowana jest przez wiatr i prąd wzdłużbrzegowy, płynący
z zachodu na wschód i niosący duże ilości piasku. Transport piasku
z wiatrem i wodą dostarcza budulca brzegom i mieliznom. Najważniejszymi
źródłami piasku dla ciągłego procesu odnawiania się brzegu są
rozmywane przez fale inne odcinki brzegów, np. morenowe klify. Są
nim też koryta rzek uchodzących do morza. Ale morze, przy pomocy
fal, ruchów swego poziomu potrafi też dostarczać piasek ze swojego
dna. Piaszczyste wybrzeża
to bardzo dynamiczne części litosfery. Niemiecka piaszczysta wyspa
Sylt przesunęła się w czasie ostatnich 200 lat o kilka kilometrów
na południe. Ale dzięki temu dziś istnieje. Podobny proces
utrzymuje przy życiu Półwysep Helski. Zatrzymanie ciągłego ruchu
piasku zwykle powoduje jego deficyt w innym miejscu. Umocniony
fragment przemienia plażę. Tworzy się gleba, porasta ją roślinność,
a jeśli dociera do niej jeszcze słona woda, osiedlają się słonorośla.
Naturalne procesy rozmywania brzegu (erozja, abrazja) nie muszą być
ciągłe, ale czas ich trwania wyznacza silny zegar procesów
geologicznych, modyfikowany czasem przez klimat.
Na polskim brzegu strefy akumulacji - gromadzenia się
piasku, przeplatają się ze strefami erozji. W naturze, na odcinku
czasu ludzkiego życia proces ten zwykle bywa zbilansowany.
Specjalistów
do życia w strefie piaszczystego brzegu niełatwo dostrzec gołym
okiem. Tych większych jest niewiele - to przyrodnicza elita. Na
przykład zmieraczki - plażowi higieniści, to lądowe kiełże,
ale żyjące wyłącznie w wilgotnym morskim pisaku. Nie mają
alternatywnego dla siebie lokum, a plaża nie ma zamiennika ich
ekologicznych funkcji. Po zmroku "sprzątają" plaże z
tego, co same mogą zjeść. Od strony lądu wtórują im
wyspecjalizowane owady, a w wodzie skromna liczba bezkręgowców żyjących
w jej najpłytszej części. Reszta działa w ukryciu. Pomiędzy
ziarnami piasku, w kanalikach okresowo wypełnianych wodą żyje
kilkaset przedstawicieli meiofauny - czyli nicieni, brzuchorzęsków,
wrotków, skąposzczetów, wirków. Ich działalność uzupełnia równie
pokaźna liczba takich mikroorganizmów, jak orzęski i glony,
bakterie i grzyby.
Czy
wiesz, że na brzegu zalega 15% śmieci wyrzuconych do mórz i oceanów?
Pozostałe 15% pływa na powierzchni wody, a 70% zalega na dnie -
także w tej najpłytszej, przybrzeżnej strefie.
Na
powierzchni kwarcowych ziaren piasku w górnej, jednocentymetrowej
warstwie, tam, gdzie dochodzi jeszcze słoneczne światło, żyje
bogata mikroflora - głównie okrzemki. Połączone efekty życia
milionów mikromieszkańców ekotonu plaży dają znaczącą
produkcję pierwotną. Rozbryzgi o brzeg morskich fal zapewniają
rytmiczne dostawy nie tylko tlenu i wody, ale i pokarmu. Każda jego
cząstka jest tak długo tarta o szorstką powierzchnię piasku aż w
postaci drobiny wraz z wodą zacznie swobodnie przepływać pomiędzy
kwarcowymi ziarnami plażowego budulca. Dociera w końcu do adresatów -
tych wszystkich drobnych organizmów, które wraz z piaskiem tworzą
filtr wypełniony biologicznym wsadem. Jego wydajność liczona
przetwarzaniem materii organicznej sięga 40 kg mokrej masy na m2
na rok. Taka piaszczysta plaża to "pralnia i oczyszczalnia"
morza. Natura świadczy tu dla nas pozornie darmową usługę - i
czyni m.in. kąpieliska możliwymi do użycia. Bywa, że w lecie nie
nadąża, wówczas nadrabia zaległości poza sezonem. Coraz częściej
regeneruje się z trudem lub wcale.
Przyjęto,
że morska plaża jest lądową granicą państwa. W latach 50. nie
wolno było na niej przebywać nocą. Poza miastami patrole Wojsk
Ochrony Pogranicza pracowicie grabiły piasek, szukając śladów
dywersantów. Teraz obowiązuje nowy pogląd - ustalono, że
linia brzegowa z roku 2000 obowiązuje także przyrodę. Nie oddamy
morzu ani kawałka brzegu. Mamy go bronić. Ustawę z dnia 28 marca
2003 r. o ustanowieniu wieloletniego "Programu ochrony brzegów
morskich" wprowadzono bez konsultacji z przyrodnikami. Uchwalono
fizyczną nienaruszalność naszego brzegu i zadysponowano finansowe
środki na umacnianie tej części Ojczyzny. Posłowie i senatorowie
uznali, że zmiany przebiegu linii są dla nas szkodliwe. Międzynarodowa
rekomendacja Konwencji Helsińskiej nr 16/3 z 15 marca 1995 roku dot.
"Zachowania naturalnej dynamiki procesów brzegowych" -
została zignorowana. A mówi ona, czyniąc wyjątek dla ludzkich
siedlisk i miejsc będących kulturowym dziedzictwem historii rozwoju
człowieka, że dla ochrony prawidłowego funkcjonowania bałtyckiego
ekosystemu istnieje pilna konieczność zachowania naturalnej dynamiki
procesów brzegowych. Apeluje swoim tekstem o dbanie o brzeg takim,
jakim go natura stworzyła - inny jest przyrodzie niepotrzebny.
Wydźwięk
zapisów sejmowej ustawy jest jednak inny. To prawdopodobnie pokłosie
braku wśród polityków zrozumienia dla istoty walorów natury
morskiego brzegu. Dzięki ustawie, niektóre firmy hydrotechniczne mają
zapewniony byt na lata. Inżynieryjny potencjał, tak zyskowny i
przydatny onegdaj przy "umacnianiu" brzegów polskich rzek,
przerzucony został do "meliorowania" morza.
Jedna
z ostatnich naturalnych enklaw brzegu Półwyspu Helskiego.
Rejon
rezerwatu "Słone łąki" w rej. Władysławowa. Foto:
Dariusz Bógdał.
Umacnianie
(zrezygnujmy z określenia ochrona) brzegu może być wykonywane różnie.
Najpopularniejszą technologią jest nasypywanie piasku lub wykonanie
kamiennych i betonowych opasek. Nie byłoby w tym nic zdrożnego,
gdyby wcześniej wykonywano fachowe oceny oddziaływania stawianych
budowli na środowisko. Tego się jednak nie czyni. W Polsce można
"ukamieniować" kilometry ekotonu plaży bez jakichkolwiek
konsekwencji z tytułu zniszczenia cennych siedlisk przyrodniczych.
Pomijając czysto biznesowe podłoże takich prac, twórcom decyzji
nawet nie przychodzi na myśl, że zaszkodzą przyrodzie. Ustawodawca
nie pomyślał o skutecznym prawnym "bezpieczniku" na takie
działania. A może nie ma go, bo... "po co?". Toż jakoś
państwowe pieniądze (najczęściej z puli na ochronę środowiska!)
należy przerobić... Prace na morskim brzegu to finansowe eldorado.
Za przykładem instytucji państwowych idą lokalne samorządy i właściciele
terenów przymorskich. To często wzorcowe łamanie prawa ochrony
przyrody, środowiska i zagospodarowania przestrzennego.
Obserwując efekty niektórych działań, przyrodnik po pewnym czasie
zwykle odnosi smutną satysfakcję z faktu, że miał rację. Bo nie
może być trwałej plaży tam, gdzie jej nie było, a dosypywanie
piasku pod klify nie ma sensu. W takich miejscach kółka
morskiej przyrody kręcą się w odwrotnym kierunku od ok. 10 tysięcy
lat! Czy tego nie widać?
Z kolei
usypywacze sztucznych plaż na odzatokowej stronie Półwyspu
Helskiego zapomnieli z lekcji geografii, że wiatr w tej części
Europy zawsze wieje z kierunku południowego-zachodniego i zachodniego -
i przewieje każdą luźną drobinę kwarcu na drugą stronę.
Zatem po co sypać pod wiatr?
Jeszcze inni postanowili tu walczyć z brzegowym
"zielskiem". Niszczą przybrzeżne trzcinowiska na potrzeby
użytkowników kempingów. Nie biorą pod uwagę, że to siedliska
ptaków (obszar Natury 2000) oraz tarliska ryb i schronienie dla
narybku. Unicestwiają rybacki byt. Bo przecież czym mniej tarlisk,
tym mniej ryb, a bez ryb nie ma rybaków. To tak proste, że twórcy
antyprzyrodniczych działań nie mogą tego nie wiedzieć. Niestety,
dziś zgodnie z prawem lub przy braku jego egzekucji mogą to ignorować.
Wspomniana
Ustawa z 2003 r. nakazuje wydawać na umacnianie brzegu morskiego
minimum 25,5 miliona zł rocznie. Także z podatków tych z nas, którzy
w żaden sposób nie mogą i nie chcą być beneficjantami takich
nieroztropnych działań.
Najnowsze
prawo sytuuje Urzędy Morskie jako organy, które są i będą coraz
bardziej odpowiedzialne za to, co się już stało i co będzie się
dziać w pasie styku morza z lądem. Także w sprawach dotyczących
ochrony przyrody, a szczególnie na morskich obszarach Natury 2000.
Jak jednak ma temu sprostać urząd pozbawiony, a właściwie nie
wyposażony w etaty biologów i ekologów? Bez pomocy rządu, bez
dofinansowania takich uchybień będzie tkwił w przestarzałym
technokratycznym paradygmacie ochrony brzegów przez ich umacnianie.
Nawet przy dobrej woli działania jego kadry, przy braku fachowej
wiedzy ekologicznej, niemożności konfrontacji planów z
profesjonalnymi poglądami własnego przyrodnika lub takiegoż
koreferenta z zewnątrz, musi się popełniać błędy. Polski brzeg
jest ich pełen.
Być mądrym
po szkodzie także warto, gdyż wiele z uchybień można naprawić i
starać się zrekompensować przyrodzie straty. Tymczasem europejskie
apele i dyskusje na temat tzw. zintegrowanego zarządzania tą strefą
trafiają niemal w pustkę. Spowolnione działania w tym temacie
bardziej pachną montowaniem antyprzyrodniczej koalicji niż wolą
implementacji unijnych zaleceń. Polska nie jest tu wyjątkiem. Alergię
u polityków i administratorów budzi każdy biologiczny i ekologiczny
opis stanu przyrody i próba ograniczenia tradycyjnych
fizyko-chemicznych wskaźników dobrostanu środowiska. Zwolenników
dla postulowanej idei oraz promocji zrównoważonego rozwoju nie
przybywa, a ignorancja dla naukowych danych święci triumfy.
Ustawa
z dnia 21 marca 1991 r. o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej
i administracji morskiej mówi w art. 36, że w skład pasa nadbrzeżnego
wchodzi pas techniczny, stanowiący strefę wzajemnego bezpośredniego
oddziaływania morza i lądu, który jest obszarem przeznaczonym do
utrzymania brzegu w stanie zgodnym z wymogami bezpieczeństwa i
ochrony środowiska .
Administracja morska jest odpowiedzialna za umacnianie brzegów,
ale nie musi w tych sprawach zasięgać opinii resortu ochrony środowiska.
Zapis o
wymogach bezpieczeństwa w pasie technicznym brzegu jest wygodną
furtką dla wielu niepotrzebnych działań inwestycyjnych. Zaczyna się
też kamuflowanie istoty tych zamierzeń koniecznością walki z
bezrobociem poprzez rozwój infrastruktury turystycznej, o naturze
ponoć pro-przyrodniczej.
Ostatnio takim majstersztykiem było zniszczenie przez władze Pucka
chronionego prawem trzcinowiska przy pomocy
"pro-ekologicznej" inwestycji - rowerowej ścieżki, którą
wbrew opinii specjalistów z Nadmorskiego Parku Krajobrazowego
poprowadzono przez środek cennego siedliska. Teraz grunt - odcięty
już od wody wybudowanym nasypem ścieżki - można będzie ponoć
sprzedać pod zabudowę. A zimowisko i lęgowiska ptaków? Chyba się
przeniesie...
Zadziwiającą
perfidią i trafnością terminu podjęcia decyzji popisał się
Wojewoda Pomorski w dniu 30 kwietnia 2004 roku. Przeznaczył (wbrew
stanowisku specjalistów od ochrony przyrody) nadbrzeżny teren słonawej
i podmokłej łąki Półwyspu Helskiego pod kemping ("Polaris")
na 1200 osób! - tj. więcej niż wynosi liczba mieszkańców
okolicznych Chałup i Kuźnicy. Wiedział, że dzień później, 1
maja, gdy byliśmy już w Unii Europejskiej, taka decyzja byłaby
praktycznie niewykonalna.
A jak nie
pytać o sens celu administracyjnych działań, gdy wielkie ciężarówki
wywożą piasek z morskiej plaży (ten sam, który za ciężkie pieniądze
przepompowano, aby walczyć z erozją brzegu) i przesypują go na
prywatną posesję, demolując przy tym unikalne i chronione
zbiorowiska nadbrzeżnych łąk i trzcinowisk?
Jako jedyne
chyba państwo w Europie (nie licząc Holandii, która jest specjalnym
przypadkiem) z budżetowych pieniędzy chronimy przed erozją prywatne
posesje, które skuteczni w swych zamiarach właściciele ciągle
budują na potencjalnie zagrożonych terenach. W wielu innych krajach
ktoś, kto postawił dom nad nadmorskim urwiskiem, musi sam zadbać o
swoje bardzo wysokie ubezpieczenie, i nikomu nie przyjdzie do głowy,
że podatnicy mają płacić za jego inwestycyjny bubel. Nasz rodzimy
empiryczny przykład losu kościoła w Trzęsaczu nie przemawia.
Polskie klify i brzegi są ciągle niefrasobliwie zabudowywane. Co
dalej? Betonujemy? Umacniamy i uśmiercamy klify? Usztywniamy
betonowymi ściankami żywy brzeg? Czy robić tak, jak uczyniono ratując
budynek szkoły i hotelowiec Ministerstwa Finansów w Jastrzębiej Górze?
Nie jest to krajobrazowy hit dla spacerujących u stóp byłego klifu.
No i materiału z obsypującego się z tej skarpy zabraknie na sąsiednim
odcinku brzegu. Trzeba będzie znowu podrzucić pieniądze w to
miejsce itd. Najwyższy czas stopniowo odsuwać urbanizację od skraju
klifów.
Przekonanie,
że człowiek ma walczyć i zwyciężać przyrodę warto kultywować w
obliczu walki z chorobami i skutkami katastrof. Wielkoskalowych procesów
geologicznych nie da się jednak powstrzymać. Warto jednak je badać,
znać ich reguły, a do zaobserwowanych trendów dostosowywać nasze
ludzkie potrzeby życiowe.
W takich
sprawach inżynier, urbanista nie mogą postępować jak majster, który
musi ad hoc łatać dziury. Tymczasem właśnie ta
metoda obowiązuje w technicznym zagospodarowywaniu brzegu. Inżynieryjne
instrumentarium, posiadanie i umiejętność użycia wielkich koparek,
refulatorów, spychaczy itp. sprzętu, daje przewagę i poczucie siły.
Wyprzedza jednak świadomość i poziom wiedzy o subtelnej materii i
znaczeniu ekotonu brzegu. To trochę tak, jak się to dzieje w
dalekich amazońskich lasach. Tamtejszym Indianom w miejsce siekier
dostarczono mechaniczne piły i nieograniczone ilości paliwa do nich.
Jest efekt - drzewa padają teraz kilkasetkrotnie szybciej, i
szybciej niż rosną.
Według
wielu, zimowe sztormy nie powinny już zalewać tych miejsc, które
nasączały solą od setek lat. Piasek nie musi być ruchomy i należy
zatrzymać tworzenie się i przesuwanie wydm i wydemek. Przecież
kiedyś możemy sobie usypać większe, w innym miejscu.
Wielu innym
roślinność z supermarketu wydaje się bardziej bliska niż
nadmorska, a ona wody słonej i chudego piasku nie lubi. Zielona trawa
jest ich ciału o wiele bardziej przyjazna niż nadmorskie mikołajki.
Czy pytają już samych siebie - dlaczego na tym brzegu nie jest
jeszcze tak, jak w moim ogrodzie? No i robi się takie - pielęgnacyjne?
zabiegi na nadmorskich kempingach.
Te pozornie absurdalne sekwencje myśli są społecznie nieuświadamianymi
katalizatorami sprawczych działań w procesie zbytecznej
antropopresji. Na wąskim pasku nadmorskiego brzegu obraz ludzkich błędów
gęstnieje, a ich skutki widać lepiej niż gdziekolwiek.
Dziś
technokratyczną mentalność charakteryzuje nie tyle brak myślenia
perspektywicznego, co wyrafinowana kalkulacja. Fakt, że konstrukcja
zbudowana za ciężkie pieniądze przetrwa tylko kilka sezonów, nie
martwi wykonawcy, bo czekają go kolejne zarobkowe wyzwania. To trzeba
będzie wzmocnić, a tamto naprawić. Przy każdym z tych działań da
się uszczknąć nieco budżetowych pieniędzy. Państwo zapłaci.
Onegdaj
pewna firma dostała zlecenie na przesypywanie piasku z Zatoki Puckiej
na odmorski brzeg Półwyspu Helskiego. Miała to czynić ostrożnie,
zbierając metr urobku z powierzchni dna. Zignorowano specjalistów,
którzy wskazywali na zbytek wydatkowania pieniędzy na coś, co zaraz
morze i tak weźmie, bo ten zatokowy w porównaniu do piasku morskiego
ma się jak mąka do cukru. Rozpoczęto prace czerpalne. Ponieważ
ulubionym zajęciem załogi refulatora stało się wydobywanie
bursztynu, kopano do 14-16 metrów głębokości. I wykopano jamy,
jakich zatoka w swej historii nie widziała. Ich beztlenowe zastoiska
zieją dziś smrodem siarkowodoru. Po urobku, który miał budować
morskie plaże - śladu nie ma. Nie ma też wstydu za nieudaną
robotę. Za to wśród winowajców tego stanu rzeczy zaczyna się
lobbowanie za rekultywacją porefulacyjnych jam. Jak widać, dwa razy
można łatwo zarobić u tego samego klienta - państwa. Tak, jak
kiedyś firmy meliorowały, tak dziś te same podmioty często
demeliorują zniszczone przez siebie rzeki - naturalizują je.
Jakimś złośliwym
zrządzeniem losu Polska jest krajem, gdzie ochrona środowiska
naturalnego - w tym zarządzanie krajobrazem - została
oddana głównie w ręce technokratów. Nazwa "inżynieria środowiska",
typowa dla wielu polskich uczelni, brzmi trochę jak "ślusarstwo
okulistyczne". Tam, gdzie należy używać już bio- i
eko-technologii na skalę całych siedlisk i ich zespołów, my
zawierzamy sile konstrukcji budowlanych.
Ekspertyzy,
opinie i decyzje dotyczące środowiska naturalnego w wielu krajach
Europy podejmowane są przez przyrodników lub przy ich współudziale.
To biolodzy, ekolodzy i geografowie, korzystając z wiedzy chemików,
fizyków i geologów, dobierają technologię do przekształcania środowiska
i eksploatacji jego zasobów. A tu - tak jak dawniej, byli
specjaliści od "osuszania bagien i przekształcania
krajobrazu" planują dalsze poprawianie przyrody. Na rynku brylują
posłuszni inwestorom eksperci. Wykonują stosowne raporty wypełnione
makulaturą. I tak jacyś np. chemicy od "ochrony środowiska"
dostarczają im tysiące zwykle nic nie znaczących danych, które mają
tę jeno zaletę, że dodają stron opracowaniu. Bywa też, że w
ostatniej instancji zwraca się ktoś do przyrodnika o ozdobną zwykle
dla raportu krótką informację o tym, czy aby nie występuje na
"poprawianym" terenie jakieś chronione zwierzę i czy jego
globalne istnienie (!) będzie zagrożone. O analizie wpływu
inwestycji na procesy ekologiczne, zmienności naturalnych cykli,
znaczeniu serwisu ekologicznego danego siedliska dla człowieka,
zwykle nikt z inwestorów nie pyta - przeto się o tym nie pisze.
Czy
scenariusz pozytywny i konstruktywny, z którego wszyscy mogą być
zadowoleni, jest możliwy? Przecież wystarczy zastosować się do
zwykle głębszych ekologicznie międzynarodowych przepisów o
ochronie brzegów i morza, do praktykowanej niemal w całej Unii
Europejskiej zasady konieczności naturalizacji zmienionych i
zdegradowanych obszarów. Da to więcej pracy i zadowolenia wszystkim.
Pora naprawiać błędy. Rozebrać nietrafioną rowerową ścieżkę,
odtworzyć przybrzeżne tarliska i schronienia dla narybku, odwieźć
głazy na ich miejsce, pozwolić plaży ginąć i się tworzyć -
czyli żyć i w ten sposób trwać, a wydmom dać wędrować. Pozwolić
drzewom na klifie rosnąć i z niego spadać. Ptakom przyzwalać na
brodzenie po piaszczystej, a nie betonowej linii wody, zaś fokom
odpoczywać na piaszczystych łachach, a nie na gwiazdoblokach. Glonom
przy brzegu dać rosnąć, a turystom wdychać z nich jod. Dać im i
nam słyszeć krzyk mew i rybitw, odgłos rybackiego kutra, który
przywiezie ryby do portu czystego, o przezroczystej wodzie. Uśmiechnięty
rybak będzie wiedział, że morze bogaci go płodnością swoich
zasobów. Musi być jednak żywe, przede wszystkim przy brzegu.
Jan Marcin Węsławski*,
Krzysztof Skóra**
* Instytut Oceanologii PAN,
ul. Powstańców Warszawy
55, 81-712 Sopot
**Stacja Morska Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego,
ul. Morska
2, Hel 84-150
|
|