Artykuł
ukazał się w Miesięczniku "Pomerania" nr 2 (395), luty 2007r.
OBCE
W NASZYM MORZU
Krzysztof
E. Skóra
Gatunkiem
obcym jest ten, który - przeniesiony do środowiska przyrodniczego poza
naturalnym zasięgiem jego występowania - posiadł w nowym miejscu umiejętność
przeżycia i rozmnażania się. Część z tych organizmów, jeśli ich
wsiedlenie i / lub rozprzestrzenianie się w tym miejscu zagraża różnorodności
biologicznej, uzyskuje miano inwazyjnych.
O gatunkach
obcych mówi się coraz głośniej, jednak problem ten dociera do świadomości
społecznej wolno i zbyt późno. Gdyby nie determinacja Stanów
Zjednoczonych na polu prewencji przed ich przenikaniem do siedlisk w Ameryce
Północnej oraz próby zwalczania ich inwazyjnego rozwoju w nowych
miejscach bytowania, większość rządów na świecie prawdopodobnie długo
by jeszcze zjawiska tego starała się nie zauważać. To, co dotychczas pozostawało w kręgu zainteresowań nielicznych naukowców, także
europejskich - w tym polskich, stanęło w centrum uwagi państw i
globalnego rynku. Bo jakże tu być obojętnym wobec zjawiska, które każdego
roku przynosi amerykańskiej gospodarce około 140 miliardów dolarów
strat? Tego już ekonomiści nie mogli nie dostrzec.
Rola
człowieka
Pisane przez
biologów i ekologów notatki o znalezieniu małego, średniego lub dużego
gatunku, w miejscu, gdzie być go nie powinno, są bacznie śledzone przez
instytucje zajmujące się przyrodą, a szczególnie zachowaniem jej
naturalnej różnorodności biologicznej. Nakazują to zalecenia międzynarodowych
konwencji dotyczących ochrony środowiska i jego składników.

Samica
babki byczej pochodzącej z rejonu pontokaspijskiego
(żyje
w morzach Azowskim, Czarnym i Kaspijskim).
Foto:
Krzysztof E. Skóra
Czynione przez
inwazje gatunków obcych straty gospodarcze uświadamiają, jak
wielkie są zależności pomiędzy ekologią a ekonomią. Ci co mają
"zielone" (czytaj: pieniądze), uważniej zaczynają słuchać
"zielonych" (patrz: obrońców przyrody). Zainteresowanie sprawami
ochrony środowiska obywateli państw rozwiniętych wykorzystują też
politycy, głodni niebagatelnej liczby głosów coraz bardziej
proekologicznych elektoratów. Reguła ta na razie nie dotyczy Polski, choć
nasze państwo już teraz musi zważać na to, do czego się zobowiązało
wobec instytucji i porozumień międzynarodowych.
Do nowych miejsc
życia gatunki trafiały i trafiają nadal w różny sposób. Najczęściej
pomaga im w tym człowiek, świadomie wsiedlając je w upatrzone - choć
nienaturalne, to dogodne ze względów hodowlanych - miejsca. W przeszłości
nie zastanawiano się zbytnio, co taki organizm uczyni, jeśli z owej
hodowli ucieknie lub jakie dla rodzimego ekosystemu będą konsekwencje
wprowadzenia doń obcego przybysza.
Bywało, że
transfer obcych organizmów dokonywał się w sposób przypadkowy. Niechcący
transportowano je ukryte w partii innego gatunku, np. podczas akcji zarybień
(pasożyty, bakterie i wirusy). Mogły też przetrwać i przepłynąć z
jednego morza do drugiego w wodach balastowych statków, przyczepić się w
zakamarkach kadłuba statku, czy do podwodnych elementów holowanej
platformy wiertniczej. Wiele z dzisiejszych wsiedleń to rezultat
nieroztropności akwarystów, którzy likwidując egzotyczną zawartość
swoich akwariów wypuszczają jego mieszkańców do naszych wód. Gatunki
obce, nazywane przez niektórych „biologicznymi śmieciami”, mają tę właściwość,
że w zasadzie nie dają się posprzątać, gdyż mnożą się w sposób
niekontrolowany. W odpowiednich warunkach, pozbawione drapieżnych
przeciwników i chorób, mogą to czynić w sposób bardzo efektywny -
inwazyjny.
Nasz rejon –
akwen Zatoki Gdańskiej - przeszedł do światowej historii biologicznego zaśmiecania
już dwukrotnie. To tu po raz pierwszy wprowadzono i odkryto dwa nowe, obce
dla naszego morza, organizmy, których ekspansja dotknęła bałtycki
ekosystem i morski sektor gospodarki. Są to: żyjący w wapiennej osłonce
skorupiak zwany pąklą (Balanus improvisus) oraz nieduża ryba z
rodziny babkowatych – babka śniadogłowa zwana też babką byczą lub po
prostu byczkiem (Neogobius melanostomus). Z pierwszym, okazję
spotkania mieli wszyscy ci, którzy choć raz kąpali się w Bałtyku, z
drugim zapoznajemy się dopiero od około 20 lat.

Babki
bycze (śniadogłowe) wśród kamienno-betonowych
umocnień
w rejonie pirsu portu w Kuźnicy nad Zatoką Pucką.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
Polskie morze nie
jest oczywiście jedyną ofiarą inwazji obcych gatunków. Proces ten
dotyczy wielu innych. W Bałtyckim odnotowano już ponad sto gatunków,
jakich tu być nie powinno. Do tych, które pokonały przestrzenne
bariery przy udziale człowieka dochodzą inne - z rejonów sąsiednich (np.
z Morza Północnego lub rzek), wykazujące ekspansję do naszych wód z
powodów ekologicznych.

Babki
bycze składają ikrę pod niemal każdym, w miarę twardym
przedmiotem
leżącym na dnie Zatoki Puckiej – tu pod starą oponą.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
Gdy uświadomiono
sobie skalę biologicznego „zaśmiecania” mórz, okazało się, że
cechy hydrologiczne Bałtyku czynią go niezwykle podatnym na osiedlanie się
tutaj nowych gatunków. Innymi słowy można powiedzieć, że jego oferta
pobytowa dla "gości" jest niezwykle szeroka i atrakcyjna
Będąc morzem strefy umiarkowanej, może ono przyjąć setki
organizmów z podobnych mórz występujących na obu ziemskich półkulach.
Zakres zasolenia Morza Bałtyckiego (od 2 – 25 PSU) to dodatkowy wabik dla
”chętnych” z wszelkich morskich estuariów rzek. Żyje w nich moc
gatunków tolerujących zmiany zasolenia we wspomnianym zakresie czy takiego
zasolenia wręcz wymagających. Muszą tylko umieć egzystować w
temperaturach wahających się od 1 do 20
stopni Celsjusza
Samoistne
przekraczanie przestrzennych barier naturalnych i docieranie do oddalonych o
tysiące kilometrów miejsc, przez setki tysięcy lat było dla organizmów
niemożliwe. W atut ten matka ewolucja wyposażyła wyłącznie gatunki wędrowne.
Dopiero gdy jeden z nich – Homo sapiens zaczął migrować, stało
się coś, czego ziemska przyroda jeszcze nie zaznała. To świadome
lub nieświadome wybory człowieka żeglującego, jeżdżącego i latającego
spowodowały, że pozornie mniej lub bardziej osiadłe gatunki zaczęły być
przewożone z kontynentu na kontynent i z morza do morza.
Ewolucyjnie ugruntowane zoo- i fito- geograficzne granice zaczęły pękać.
Morscy
goście
Najwięcej
organizmów obcych Morze Bałtyckie otrzymało z Ameryki Północnej oraz z
rejonu mórz Czarnego, Azowskiego i Kaspijskiego. Z każdego z nich
dostarczono nam po około trzydzieści gatunków. Nieliczne przywieziono z
Dalekiej Azji czy Australii. Oczywiście także z naszego regionu, i to w
podobnej ilości, przetransferowano różne gatunki do wód Ameryki Północnej
czy rejonu pontokaspijskiego.

Krab
wełnistoręki coraz częściej wpada w przydenne sieci polskich rybaków.
Nie
rozmnaża się w naszych wodach, choć w Zatoce Gdańskiej
odnotowywano
już
obecność samic z jajami. Aby jego rozród był efektywny musi odbywać się
w
wodzie o zasoleniu minimum 15 PSU.
Foto:
Jerzy Abramowicz
Największe
zaciekawienie wśród osób, która po raz pierwszy dowiadują się o takich
gatunkach wzbudzają stworzenia duże, widzialne gołym okiem, egzotyczne.
Mniejszym zainteresowaniem darzone są organizmy mikroskopijne –
planktonowe, choć właśnie one mogą być znacznie groźniejsze. Spotkanie
kraba na polskiej plaży, a można tutaj zobaczyć ich trzy gatunki, wciąż
jest sensacją . Dwa są rzeczywiście obce, trzeci żyje po sąsiedzku, w
Cieśninach Duńskich i Morzu Północnym; to krab brzegowy – raczyniec (Carcinus
means). Większy od niego jest przybysz z Morza Japońskiego – krab wełnistoręki
(Eriocheir sinensis). Traktuje on Bałtyk jak estuarium, do którego
wnika z bardziej zasolonych wód sąsiedniego morza, gdzie rozmnaża się
już od drugiej dekady XX. wieku. Ponieważ w swojej ojczyźnie żyje
zwykle w rzekach, dlatego i u nas poszukuje takiej szansy. Znalazłszy
się w polskim morzu, kroczy ku wpadającym do niego rzekom. Bywa w Odrze i
Wiśle, liczny jest w Zalewie Szczecińskim, często trafia do sieci rybaków
poławiających w Zatoce Puckiej. W Zalewie Wiślanym też bywa, choć nie
jest tu sam. Akwen ten, podobnie jak Martwa Wisła, to również rezydencja
małego jak pięciozłotowa moneta krabika amerykańskiego (Rhithropanopeus
harrisii), którego przywieziono
z wód Ameryki Północnej. Żyje tu już długo, od ponad stu lat. O
ile maluch ten jak na razie szkód ekologicznych nie wyrządza, to
jego większy kuzyn potrafi utrudnić życie człowiekowi. Na przykład
przecina sieci w rybackich żakach, umożliwiając ucieczkę choćby
smacznych węgorzy. W Zachodniej Europie doświadczono jego masowej
ekspansji do rzek, gdzie niszczy ich umocnienia. Dziesiątki tysięcy tych
krabów, ryjąc nory w brzegu, skutecznie osłabiają przeciwpowodziowe
groble, pozwalając wnikać wodzie tam, gdzie być nie powinna.

Północnoamerykański
rak pręgowany znaleziony na odmorskim brzegu
Półwyspu
Helskiego w rejonie Góry Szwedów. Pąkle, które go porastają są
organizmami
morskimi. Jeśli dorosły do tych rozmiarów oznacza to,
że
ich „nosiciel” spędził w morzu przynajmniej parę tygodni.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
Inny, duży obcy
skorupiak z Ameryki w naszych wodach to popularny już rak pręgowany
(Orconectes limosus), odporny na tzw. raczą dżumę. Dzięki tej
cesze wyeliminował on z polskich rzek, jezior i stawów cenne gospodarczo
rodzime i większe od niego gatunki. Ostatnio coraz częściej odnotowuje się
go u morskich brzegów. Fakt, że
na jego pancerzu można znaleźć gatunek osiadłej pąkli świadczy,
że umie on żyć i w bałtyckich wodach. Nie jest to jeszcze masowe występowanie,
choć widać, że i ten gatunek znajduje tu jakieś możliwości
przetrwania.
Niebezpieczne
kamienie
Bardzo udanie,
niestety, zasiedliła Bałtyk wspomniana pąkla (Balanus improvisus),
również gatunek północno-amerykański. Po raz pierwszy zauważono
ją w 1844 roku w Królewcu . To, że żyje na pancerzu raków i krabów,
nie stanowi problemu. Bardziej szkodliwe jest pokrywanie przezeń
swymi wapiennymi, białymi skorupkami leżących na dnie kamieni, o które kąpiący
się mogą poranić stopy. Przecięcie ludzkiej skóry jest łatwe. Gdy już
ono nastąpi, otwiera się droga dla chorobotwórczych bakterii i rośnie
prawdopodobieństwo ciężkiej dla naszego zdrowia infekcji.

Pąkla
- skorupiak z Ameryki Północnej.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
A i to nie największy
jeszcze kłopot z pąklami. Otóż pokrywają one swoimi skorupkami wszelkie
podwodne przedmioty, w tym także kadłuby statków, łodzi. Powierzchnie
burt robią się wówczas chropowate stawiając coraz większy opór wodzie.
Na jednym metrze kwadratowym żyje czasem ponad 4 tys. pąkli. Gdy prędkość
płynącej jednostki maleje, jej silniki pracują mocniej, zużywając więcej
paliwa. Z kominów statków i rur wydechowych motorówek emitowane są
dodatkowe zanieczyszczenia. Te z kolei dostają się wody i atmosfery,
zatruwając środowisko. Co jakiś czas
armatorzy zmuszeni są czyścić kadłuby statków z pokrywających je
organizmów, płacąc za stoczniowe usługi niebotyczne pieniądze. Tych
wydatków mogło by nie być, gdyby nie przywleczono pąkli do Europy. Półśrodkiem
przeciw nim jest malowanie podwodnych części statków i łodzi
specjalnymi, anty-porostowymi farbami. To także kosztuje. Farby te są
wprawdzie do pewnego stopnia skuteczne, ale zawierają toksyczne substancje.
Z czasem łuszczą się, zaś wypłukane antyporostowe związki chemiczne
czynią szkodę innym organizmom. Stąd, kolejnymi ogniwami pokarmowego łańcucha,
trucizny docierają aż do ryb, a te i my od czasu do czasu jemy. Co jednak
mają czynić gatunki codziennie wyłącznie nimi się odżywiające
– foki czy morświny ? Chorują, stają się m.in. bezpłodne.
W tym samym
czasie co pąkla, choć z innego kierunku, dotarł do nas mały małż
– racicznica (Dreissena polymorpha) . Przybył do naszych rzek i
przymorskich zalewów, w tym Zalewu Wiślanego, prawdopodobnie rzekami z
rejonu Mórz Kaspijskiego i Czarnego. Tak jak pąkla, i on przytwierdza się
do twardego podłoża, często rur ujęć i ujść wodnych oraz elementów
innych urządzeń hydrotechnicznych. Porastając warstwami, zatyka
hydrauliczne systemy, blokuje zawory i zasuwy śluz.
Okrętowe
kryjówki
Wcześniej niż
racicznica trafił na nasz kontynent duży północnoamerykański małż –
piaskołaz (Mya arenaria). Na polskim wybrzeżu często spotyka się
jego białe duże, prawie wielkości kurzego jaja, muszle. Żyje on zwykle
zakopany parę centymetrów pod powierzchnią dna. Wystający z piasku syfon
to ulubiony przysmak przydennych ryb. Dotychczas szkodliwości piaskołaza
na ekosystem Bałtyku nie stwierdzono.
Pytaniem pozostaje, jak tu się dostał, skoro sam niemal nie
rusza się i nie pływa. A zatem? Do brzegów Europy przewieziony został
prawdopodobnie jeszcze przed Krzysztofem Kolumbem - na wilgotnym dnie lub wręcz
w wodzie wikingowych łodzi, może nawet jako pożywienie tych dzielnych żeglarzy.

Kamienno-betonowe
umocnienia brzegu półwyspu – „osiedle” z tysiącami
miejsc
na gniazda babki byczej. Przykład niezamierzonego wspomagania
inwazji
obcego gatunku przez człowieka.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
Spód i wnętrza
kadłubów statków to współcześnie najbardziej częsty środek
transportu morskich organizmów. Są w nich potężne zbiorniki na wody
balastowe, szczelne baseny, w których z wodą zaczerpniętą w porcie wyjścia
jadą one do portu docelowego. Te, które są w stanie przetrwać podróż w
mało komfortowych warunkach – w ciemności, przy deficycie tlenu,
niejednokrotnie w sporym zanieczyszczeniu - uwalniają się w nowym dla nich
miejscu. W ten właśnie sposób
- statkiem, który wszedł do gdyńskiej stoczni lub portu - dotarła do nas
babka śniadogłowa (Neogobius melanostomus). Trafiła dobrze.
Pozbawiona wcześniej drapieżników – dużych ryb, morskich ssaków -
Zatoka Gdańska, z zamierającym rybołówstwem, obfita, dzięki
eutrofizacji, w ulubiony pokarm babek, małże, okazała się dla tej ryby
istnym rajem. Kamienne umocnienia brzegów stały się miejscem jej
schronienia i składania ikry. Dziś babki można liczyć w milionach sztuk. Są
niemal wszędzie i niemal w każdym miejscu, gdzie znajdą dla swojego
gniazda twardy strop, składają ikrę. Nie wystarcza im już kamieni.
Przyklejają zatem plastry elipsoidalnych jaj pod leżącymi na dnie
oponami, kawałkami drewna, opakowaniami z tworzyw sztucznych, w tym nawet
woreczków po chipsach. Samiec pilnuje gniazda i wylęgu, co przyczynia się
do reprodukcyjnego sukcesu. Przy tak dużej ilości stworzenie to zaczyna być
groźne dla ryb rodzimych, gdyż jej dieta w różnych fazach życia pokrywa
się z gatunkami, które przywykliśmy łowić i jeść – płastugami,
okoniem, węgorzycą. Babki jest tak dużo, że - wpadając masowo w
sieci - umniejsza ona połowy innych gatunków, a rybacy tracą czas na
wybieranie czegoś, na co nie mają zbytu. Rynek zapomniał już jak dobra
to ryba. Smak „byczków w tomacie” - jakie onegdaj, w latach 50. i 60.,
eksportowano zza wschodniej granicy - został wśród konsumentów
zapomniany. Na półkach sklepów stoją falsyfikaty pod nazwą „Byczki”
zawierające ... ryby słodkowodne: płocie, wzdręgi i krąpie. Tymczasem
oryginalne i świeże byczki pływają w Zatoce Gdańskiej i obu
przymorskich zalewach – Szczecińskim i Wiślanym.
Gdy babka bycza
podąża w górę królowej polskich rzek, okupując stopniowo także jej
dopływy, to w kierunku przeciwnym, ku Bałtykowi - rzekami i kanałami
z mórz Czarnego i Azowskiego, od parunastu lat zmierzają jej
kuzynki - babka szczupła (Neogobius
fluviatilis) i łysa (Neogobius gymnotrachelus). Aby wpłynąć
do Zatoki Gdańskiej, pozostało im do pokonania zaledwie kilkadziesiąt
kilometrów. A może już tu są ?
Ach,
ci akwaryści...
Nic tak szybko
nie sprzyja transferowi organizmów z jednego miejsca do drugiego jak
współczesny handel gatunkami ozdobnymi. To on jest pośrednią przyczyną
wsiedlania do naszych wód niekiedy bardzo egzotycznych stworzeń.
Niefrasobliwi akwaryści, nie mogąc poradzić sobie z niechcianymi
podopiecznymi, darują im dalsze życie, nieroztropnie wypuszczając je na
wolność do naszych rzek i morza. Nie da się inaczej wytłumaczyć
faktu pobytu, a w rezultacie i złowienia latem 2006 roku w rejonie Mierzei
Wiślanej dużej, południowoamerykańskiej pielęgnicy z rodzaju Astronotus.
To oczywiście jednostkowy przypadek, a inwazja tego gatunku nam nie grozi.
Podobnie zresztą jak łowionych już parokrotnie w naszych wodach piranii.

Tą
południowoamerykańską pielęgnicę z rodzaju Astronotus złowił
rybak
z Jantara w Zatoce Gdańskiej u brzegów Mierzei Wiślanej
w
sierpniu 2006 roku. Miała 27 cm długości.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
O karpiach tylko
fachowcy wiedzą, że to nie jest gatunek rodzimy, choć złowione w
morskich wodach przybrzeżnych zawsze są dla rybaków pewną niespodzianką.
Tak jak wpadające w sieci obce gatunki jesiotrów - uciekinierów z
przyrzecznych hodowli stawowych. Korzystają one z sytuacji nadzwyczajnych,
gdy w czasie ponad przeciętnej powodzi woda rzeki swym wysokim poziomem
przemywa wszystko co jest w jej zasięgu i dąży ku Bałtykowi wraz z mieszkańcami
hodowlanych i łąkowych stawów oraz starorzeczy.

Stacja
Morska Uniwersytetu Gdańskiego razem z Instytutem
Badań
Strefy Przybrzeżnej w Oregrund prowadzi wspólne badania
nad
wpływem babki byczej na warunki życia rodzimej ichtiofauny.
Wiosenne
połowy w rejonie Oksywia są niezwykle obfite.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
Zdarza się
niekiedy, że do Bałtyku wlewają się słone wody z Morza Północnego.
Jego mieszkańcy mają wówczas szanse na ekspansje. Są one zwykle krótkotrwałe,
niemniej u naszych brzegów pojawiają się wtedy niecodzienni goście, a wśród
nich takie ryby jak: kurki szare i czerwone, sole, makrele i ostroboki.
Ostatnio z takiej możliwości skorzystała sardela (Engraulis
encrasicolus) - nie jedna, ale wielkie ławice. Wpadają one w
sieci łowiących na naszych wodach rybaków w niemałej ilości – bywa,
że za jednym razem po parę skrzynek. Nie jest to jednak obcy i groźny
gatunek, lecz sąsiad, który do nas zawitał. Tak samo można powiedzieć
o coraz liczniej występujących krewetkach z gatunku Palemon
elegans.

Sardele
nie są obcym gatunkiem w wodach Bałtyku - występują
w
sąsiednim Morzu Północnym.
Foto:
Krzysztof E. Skóra
To oczywiście
nie wszystkie przykłady organizmów mniej lub bardziej obcych naszemu
rejonowi. Ekspansje żyjących po sąsiedzku gatunków są naturalne.
Inwazje tych, które żyły dotąd z dala od Europy są nie tylko
niepożądane, ale i szkodliwe. Konwencja
o kontroli i postępowaniu ze statkowymi wodami balastowymi powstała z
inicjatywy Międzynarodowej Organizacji Morza (IMO) w 2004 roku. Owa
instytucja uznała Bałtyk za morze niezwykle przyrodniczo wrażliwe, warte
ochrony oraz troski o stan jego naturalnych zasobów. Proces globalnego
mieszania w tzw. bioróżnorodności zaczął się jednak wcześniej. Wydaje
się, że nie jest to incydent w cywilizacyjnym rozwoju człowieka, ale
zainicjowany przez niego i ciągle wzmacniany zupełnie nowy etap w ewolucji
przyrody naszego globu. Jego akceleracja trwa.
Obce stworzenia
tylko pozornie wzbogacają skład gatunkowy Bałtyku, a ich występowanie
nie ma dodatniego znaczenia ekonomicznego. Można starać się przeciwdziałać
przyczynom i skutkom inwazji nowych organizmów instytucjonalnie oraz osobiście.
Niektóre z nich można nawet jeść. Co szczerze polecam.
Krzysztof
E. Skóra
Stacja
Morska
Instytutu Oceanografii
Uniwersytetu Gdańskiego
|