Holenderskie
morświnarium
Miasteczko
Harderwijk znane jest głównie z największego w Europie delfinarium (www.dolfinarium.nl/).
Zwierzęta mają tu do dyspozycji wielką nadmorską lagunę oraz basen pod
dachem. W obu odbywają się ich cykliczne pokazy. Po sąsiedzku mieszkają
foki, uchatki i morsy, które od niedawna przenosząc się do nowych
zbiorników stare pozostawiły morświnom. To nowa i duża atrakcja
holenderskiego delfinarium.
Morświny
pojawiały się w nim już wcześniej, ale wyłącznie w zamkniętych
pomieszczeniach ośrodka rehabilitacyjnego, gdzie pierwotnie ratowano chore
delfiny. Teraz te z wyleczonych morświnów, które nie mogą wrócić do
naturalnego środowiska np. z powodu trwałych kontuzji, służą swoją
obecnością edukacyjnym i informacyjnym pokazom dla publiczności.
Ich
los, ale i wesołe zachowanie przyciąga wielu odwiedzających. Kilka razy
dziennie można wysłuchać tu prelekcji o biologii i ekologii tych zwierząt,
niebezpieczeństwach jakie im w morzu zagrażają, o sposobach ratowania i
konieczności ochrony.
W
Harderwijk sztuka leczenia i rehabilitacji tych zwierząt jest ciągle
rozwijana. Znajdowane na brzegu lub złowione w sieci, chore bądź ranne
morświny są tu dostarczane w coraz większej ilości. Te z nich, które w
pełni wyzdrowieją są wypuszczane na wolność. Ułomne, które z uwagi na
odniesione kontuzje w morzu nie dały by sobie już rady, pozostają w
delfinarium pełniąc rolę ambasadorów tych, którym przychodzi się zmagać
z antropogenicznymi zagrożeniami w środowisku naturalnym.
Dochodzenie do
obecnej perfekcji w leczeniu i hodowli tych zwierząt trwało latami. Pracujący
tu naukowcy musieli zgłębić wiele tajemnic z biologii, fizjologii i
patologii tych zwierząt. Przy okazji zgromadzili wokół siebie wielką
rzeszę wolontariuszy, którzy pomagają im w codziennej opiece nad chorymi
zwierzętami. Przynosi to znaczące sukcesy.
W noc poprzedzającą
nasze odwiedziny tego ośrodka dostarczono nowego pacjenta. Znalazła go na
morskim brzegu jedna z przeszkolonych wolontariuszek - Jody Hille z Egmond
am Zee. Wiedząc jak należy się stworzeniem zaopiekować, podjęła
samodzielnie akcje ratunkową. Wyczerpany walką ze sztormowymi falami morświn
trafił najpierw do jej domowej łazienki. Wanna z wodą i mokra tkanina
przykrywająca jego ciało zabezpieczyły skórę zwierzęcia przed
wysuszeniem i uszkodzeniami.
Parę
godzin później, w specjalnych wodnych noszach ambulans dowiózł go do
lecznicy. Rozpoczęto badania, wzmocniono odpowiednikami lekami i zapewniono
spokój. Nad jego stanem cały czas czuwali zmieniający się co 20-30 minut
wolontariusze, dbając aby osłabiony nie utonął. Po kilkunastu godzinach
podjęto pierwszą próbę nakarmienia. Udała się. Dorodne śledzie trafiły
do jego żołądka. Rytm oddechu się ustabilizował, pływanie przebiegało
sprawniej. Dyżurni mogli już wyjść z basenu, a pacjent otrzymał
imię swojej wybawczyni - Jody.
Bywa jednak i
tak, że osłabione i chore zwierzę nie może pływać. W takiej sytuacji
jest ono cały czas unoszone w wodze na rękach wolontariuszy lub wożone na
przemieszczających się po obwodzie basenu noszach. Trwa to niekiedy parę
dni. W tym czasie do analiz pobierana jest jego krew, osłuchiwane są
płuca, wykonywane prześwietlenia, podawane kroplówkami wzmacniające płyny
i leki. Gdy wyzdrowieje i samodzielnie zdobywa pokarm, jest wypuszczany
na wolność do wód Morza Północnego.
Gdy ratowano
Jody, obok, w odseparowanym basenie od paru już tygodni przebywał inny
pacjent - Bram. Jego też znaleziono na brzegu. Poobijany o kamienie,
pogryziony najprawdopodobniej przez lisy lub psy ledwo przeżył, a w rany
jakie odniósł wdała się groźna infekcja. Musiano podjąć długą walkę
z poważnymi zmianami dermatologicznymi, które rozprzestrzeniły się na całe
jego ciało. Odpowiednio dobrane leczenie zaczęło przynosić pozytywne
rezultaty. Rany w rejonie pyska zaczęły się goić, a skóra na głowie
wygładzać. Podskórne pęcherze ropnych wrzodów stopniowo ustępowały, a
skóra przestawała się łuszczyć. Pacjent odzyskał apetyt. Opiekunowie są
dobrej myśli. Za parę tygodni wypuszczony na wolność morświn znowu będzie
mógł uganiać się za ławicami śledzi lub innych morskich przysmaków.
Morświny w
Holandii, tak jak i w innych krajach europejskich uznawane są za gatunek
zagrożony wyginięciem. Mimo że zasoby ich lokalnej populacji w Morzu Północnym
liczą około ćwierć miliona sztuk, podjęto nadzwyczajne środki
ochronne. Co roku giną ich tu setki. Za główną przyczynę wysokiej śmiertelności
uznaje się niektóre rodzaje sieci, choroby wywołane zanieczyszczeniem
pokarmu i akustyczne zakłócenia.
Ratowanie ich w
sposób w jaki wykonuje się to w Harderwijk ma duże znaczenie praktyczne.
Powstająca tu weterynaryjna wiedza i gromadzone doświadczenie w leczeniu
dzikich i hodowlanych waleni będą mogły być wykorzystywane w wielu
innych miejscach, gdzie powstaną podobne ośrodki.
Holandia podobnie
jak dziesięć innych krajów europejskich (w tym Polska) ratyfikowała w
ramach Konwencji Bońskiej specjalne Porozumienie o Ochronie Małych Waleni Bałtyku i Morza Północnego
- ASCOBANS.
Krzysztof
E. Skóra, Iwona Kuklik
4.03.2008r.
Bardzo
dziękujemy holenderskim naukowcom - Jolandzie Meerbeek i Eligiusowi
Everaarts za serdeczną
gościnę i zapoznanie nas
z bieżącymi działaniami ośrodka leczenia i rehabilitacji morświnów.
Artykuł powstał dzięki:
Fotografie
wykonano dzięki uprzejmości Delfinarium w Harderwijk (www.dolfinarium.nl/)
|